Dziś jest: Sobota, 27.4.2024 05:18

Kolbuszowa

 

Aktualności

Wspomnienie prof. Jana Konefała o ks. Józefie Dudziaku

24-08-2016

                         Ksiądz Józef Dudziak (1936 - 2015)

                        Kolbuszowski Duszpasterz, Profesor, Przyjaciel

 

W każdej społeczności, w różnych okresach czasu, pojawiają się osoby, które swoim życiem znacząco wpływają na otoczenie. Są wzorem dla innych, zwłaszcza ludzi młodych. Bywa, że takie jednostki, ich postawa, praca i czyny są następnie punktem odniesienia – ba nawet wzorem przy wyborze życiowych postaw. Oprócz rodziców takimi wzorcami są często nauczyciele szkół, profesorowie uniwersyteccy czy – dla ludzi wierzących – kapłani. Takie osoby pamiętamy, przywołujemy ich we wspomnieniach, modlimy się za nich. Stanowią one naszą historię i nasze teraz. Żywa pamięć o nich, częstokroć przekazywana następnym pokoleniom, sprawia, że śmielej wkraczamy w przyszłość.

Pośród wielu osób, które osobiście uważam, że wpłynęły znacząco na dalsze moje życie to Rodzice, kilku nauczycieli ze szkoły podstawowej, kilku profesorów szkoły średniej. Wielu z nich znalazło się już po tamtej stronie życia. Do grona tych osób zaliczyć należy także postać sługi Bożego ks. prałata Stanisława Sudoła – mojego katechetę z pierwszych klas szkoły podstawowej, proboszcza rodzinnej parafii, spowiednika. Odszedł też do Pana, w nocy z 6/7 listopada 2015 r, ks. Prałat Józef Dudziak. Jego zgon skłonił mnie bym o tym kapłanie „podług serca Jezusowego” napisał kilka słów, gwoli przywołania i utrwalenia w pamięci wielu, którzy go znali, bądź to z pracy duszpasterskiej, czy z lekcji religii podczas czteroletniej nauki w LO w Kolbuszowej.

Ks. Józefa poznałem we wrześniu 1968 roku. Rozpocząłem wtedy naukę w oddalonym o 12 km od domu rodzinnego Liceum Ogólnokształcącym im. Janka Bytnara. Nota bene gimnazjum to i Liceum obchodziło w 2012 r. stulecie swojego istnienia. Wakacje po skończonej szkole podstawowej żegnały nas odgłosem ciężkiej pracy lecących nad naszą ziemią samolotów. Transportowały one sprzęt i żołnierzy Armii Czerwonej spieszących z bratnią pomocą do Bratysławy i Pragi, by zdławić „praską wiosnę”. W szkole czekali na nas profesorowie. Ci odważniejsi nieraz wspominali co u południowych sąsiadów się stało. Inni woleli iść po „linii”  partyjnej dyscypliny realizowali co im na odprawach w KP PZPR przykazano. Tej „realizacji” nie oddawali się znów bez reszty.

Wiedzieli, że każdy z nas wyniósł z rodzinnego domu wiedzę właściwą o niedalekiej przeszłości. W oporze przed ateizacją umacniał Kościół. W szkole nie mógł oczekiwać nas nauczyciel religii, którym w latach 60-tych i 70-tych był właśnie ks. Józef Dudziak. Szybko jednak po rozpoczęciu roku szkolnego dotarł do niego rozkład lekcji szkolnych i równie szybko dotarło do nas (do czterech pierwszych klas) jego zaproszenie do sali katechetycznej na lekcje religii. Na tych lekcjach spotykaliśmy się co tydzień, przez cztery lata nauki. On nas zapraszał, a my prawie w komplecie, raz w tygodniu wędrowaliśmy ze szkoły, by zasiąść w ławkach i spotkać się na lekcjach, które nas umacniały w wierze ojców. Nim zasiedliśmy w tych ławkach, uczniowie starszych klas, jak to jest w zwyczaju, zdążyli nam już słów kilka o księdzu katechecie powiedzieć. Zapewniali, że przyjdzie się nam spotykać z księdzem niezwykle pogodnym, przyjacielem raczej niż z belfrem. Takiego też kapłana spotkaliśmy.

Ks. Józef Dudziak urodził się 2 IX 1936 r. w Pasierbcu k. Limanowej, był synem Stanisława i Marii z d. Waligóra. Szkołę podstawową ukończył w Łososinie Górnej w 1949 r. Maturę uzyskał w roku mojego urodzenia w 1953, w tym roku zmarł też tyran i ciemiężyciel swojego i innych narodów Stalin. Rok wcześniej 4 maja 1952 r. święcenia kapłańskie przyjął jego brat Jan. Józef idąc za przykładem brata i stryja także wstąpił w 1953 r. do tarnowskiego Seminarium Duchownego, a sakrament kapłański przyjął z rąk biskupa Karola Pękali dnia 29 czerwca 1959 r. Miesiąc później otrzymał aplikatę na pierwszą swoją duszpasterska pracę – wikariusza w Otfinowie. Pracował tam do 30 października 1962 roku. Z Otfinowa posłał go biskup do Kolbuszowej. Na posłudze duszpasterskiej jako wikary i katecheta spędził w Kolbuszowej ponad 17 lat. W swoich notatkach pod datą 29 lutego 1980 r. zapisał: „Wyjazd do Lubziny, by rozpocząć posługę proboszcza. 16 lat i 6 miesięcy pracy w Kolbuszowej. To jeden wielki cud! Dzięki Ci św. Józefie.”

Jak mówią słowa pieśni: „szczęśliwy, kto sobie patrona, Józefa ma za opiekuna”, opiekował się Jego Patron nim i nami  przez cały czas jego duszpasterskiej i katechetycznej pracy na rubieżach tarnowskiej diecezji, w czasach trudnych i w ustawicznej konfrontacji katolickiego narodu z ateistyczną władzą.

Księża wikarzy łączyli swoje duszpasterskie obowiązki z praca katechetyczną. Tak też było i w Kolbuszowej. Do końca roku szkolnego 1962/1963 uczył ks. Józef religii dzieci szkolne w Kolbuszowej, w Nowej Wsi i w Kolbuszowej Dolnej. W roku 1960 ponownie wyrugowano lekcje religii ze szkół, do których powróciły na krótko po październikowej „odwilży” 1956 r. Proboszczowie, a najczęściej sami rodzice wyszukiwali sal lekcyjnych w domach prywatnych, tworząc tzw. punkty katechetyczne. Władze lokalne potrafiły takim najemcom sal lekcyjnych „umilać” życie szykanując ich samych i ich rodziny. Mimo to, chętnych na udostępnianie domostw na punkty katechetyczne nie brakowało. Dodać należy, że przez długi okres czasu lekcje religii odbywały się w domu Stanisława i Katarzyny Tokarzów w Kolbuszowej Górnej, Franciszka i Marii Biesiadeckich czy Jana Kusika w Kolbuszowej Dolnej. W samej Kolbuszowej za punkt katechetyczny służyła sala przy domu parafialnym (wikarówka) adaptowana i wyposażona w tym celu jeszcze w latach 50. przez proboszcza Kolbuszowej i dziekana kolbuszowskiego Józefa Fryza. Tajny raport sporządzony przez wyłonioną z miejscowego partyjnego aktywu „trójkę” do walki z Kościołem lokalnym informował w 1969 r. I sekretarza KP PZPR, że na terenie powiatu kolbuszowskiego istniało łącznie 54 miejsc nauczania religii. 31 w domach prywatnych, 13 w kościołach i 10 w budynkach parafialnych. Księżą katecheci, właściciele izb lekcyjnych, a niekiedy ich dzieci i dziatwa szkolna na lekcje religii uczęszczająca, byli „obiektem nieustannej troski” władz Polski „ludowej”, Służby Bezpieczeństwa i partyjnych aparatczyków. W teren, na inwigilacje, wyjeżdżali pracownicy wydziałów i referatów oświaty i do spraw wyznań, inwigilowała milicja ORMO i SB. W komitetach powiatowych PZPR i na bezpiece księżom sporządzano permanentnie charakterystyki, dzieląc ich na trzy kategorie:

1) księża pozytywni – lojalni wobec władz państwowych, potrafiących przeciwstawić się władzy kościelnej (proboszcza, dziekana, biskupa);

2) umiarkowanych – tj. lojalnych wobec zarządzeń władzy państwowej;

3) wrogów ustroju – tj. takich, którzy jawnie z ambon krytykują władzę, opornie lub    wcale nie płacących podatków itp.

Nie bez znaczenia będzie tu informacja, że np. w roku 1961 Wydział ds. Wyznań WRN w Rzeszowie doliczył się na terenie powiatu kolbuszowskiego 5 księży pozytywnych, 13 umiarkowanych, 11 wrogich i 15 do końca jeszcze nierozpoznanych. Kierownik tego Wydziału tow. Marian Kapalski buńczucznie zapowiadał, „że nie zamierza poprzestawać na obecnych wynikach rozwarstwienia kleru”. Wskazywał na wypróbowane i sprawdzone już „formy pracy”. Zapowiadał opracowywanie wraz z kolektywem „długo i krótkofalowych planów przedsięwzięć w stosunku do kleru reakcyjnego i wojującego”. Jak zapowiedział tak i realizował swoje plany. Na terenie Kolbuszowej również miejscowy aktyw pospieszył mu z pomocą. Powiatowy kolektyw na zebraniu w październiku 1961 r. utyskiwał, że oto w byłej prywatnej kaplicy Tyszkiewiczów, stojącej opodal Technikum Rolniczego zorganizowano lekcje religii. Tow. Kwolek – dyrektor tej szkoły żaląc się, dodawał: „pod ścianą szkoły zorganizowano punkt nauczania religii w kaplicy, gdzie młodzież prawie w całości uczęszcza na religię. Dyrekcja szkoły zwracała się w tej sprawie do władz powiatowych i tow. Lorenc miał te sprawę załatwić; jednak do tej pory nic nie jest załatwione. Chodzi o stwierdzenie, że lokal ten nie nadaje się do nauczania religii”. Problemy podobnej „natury” wystąpiły w Sokołowie Małopolskim.

Już tych kilka przytoczonych tu „inicjatyw” kolektywu daje nam obraz warunków, w jakich przyszło rozpoczynać pracę młodemu ks. J. Dudziakowi. Zakusy ateistycznych władz, by przejąć „rząd dusz” nad młodzieżą, były ogromne. Zastawiały one swoje pułapki na księży w najbardziej wyrafinowany i perfidny sposób, nie stroniąc od prowokacji, szkalowania czy oczerniania. Doświadczali tego także kolbuszowscy duchowni z lat 50. i 60. (ks. W. Smoleń, ks. J. Niemiec, ks. J. Wójtowicz).

Wzorem nieugiętej postawy kolbuszowskich księży wobec zapędów ateistycznych miejscowych kacyków był na pewno proboszcz i kolbuszowski dziekan ks. dr Ludwik Curyło. Jego nazwisko łączyć wypada z tak zasłużonymi kolbuszowskimi księżmi, jak ks. Ludwik Ruczka czy ks. Jan Markiewicz. I ks. Curyło chlubnie, jak i jego wymienieni poprzednicy, zapisał się w pamięci parafin. Do Kolbuszowej przybył w 1959 roku obejmując urząd proboszcza po – do dziś jednoznacznie nie wyjaśnionej – śmierci swego poprzednika ks. Józefa Fryza, który udał się w sprawach spadkowych na kontynent amerykański, skąd żywy nie powrócił. Ks. L. Curyło przez cały okres pobytu w Kolbuszowej - aż do śmierci w 1987 r. - postrzegany był przez aparatczyków partyjnych i SB jako kapłan wrogi i nieprzejednany wobec władzy „ludowej”.

Ten jego stosunek wrogości – według rozeznania kierownika powiatowej SB z początku lat 60. miał się przejawiać „w formie zaleceń dla podległych mu księży, jak również dla poszczególnych proboszczów dekanatu kolbuszowskiego. Wytyczne swoich przełożonych realizuje z nadgorliwością. Nie podporządkowuje się zarządzeniom władz państwowych, szczególnie w odniesieniu do punktów katechetycznych, czy też innych czynności charytatywnych. (…) Ma ukończony Wydział Teologiczny UJ w Krakowie, gdzie otrzymał tytuł doktora teologii.”

Autor tej charakterystyki na ks. proboszczu i zarazem dziekanie nie poprzestał. Dodawał, że ks. Curyło „posiadał: do pomocy 5 księży wikarych, podał ich nazwiska, imiona, daty urodzenia oraz to czym oprócz funkcji wikariusza się zajmują. Poklasyfikował ich do odpowiednich kategorii. Kapuś ten przy osobie ks. Józefa Dudziaka taki poczynił zapis: „Dudziak Józef ur. 2 IX 1936 r. Pasierbiec pow. Limanowa. Do Kolbuszowej [przybył] w roku 1962 na stanowisko wikariusza. (…) Ksiądz ten otrzymał święcenia kapłańskie w r. 1959, jest bardzo spokojny, cichy, zamknięty w sobie, unika towarzystwa i nie jest bliżej znany przez społeczeństwo”. Od napisania tych słów przez tow. kpt. E. Kwaśnika nie upłynęło w Nilu dużo wody, by zmienił on co do osoby ks. Józefa swoje zdanie, oczywiście „na gorsze”. Od 1966 r. w jego elaboratach i podobnych charakterystykach, autorstwa różnych osób do inwigilowania księży powołanych, jawi się on już jako „otwarty wróg ustroju PRL”. Sen z powiek esbecko-partyjnym inwigilatorom spędzały obchody 1000-lecia chrztu Polski (Millenium) i peregrynacja obrazu Matki Bożej Częstochowskiej – Królowej Polski. Obraz „przez jedną dobę pozostaje u rodziny – zapisano w poufnym raporcie – dla odbycia ceremonii związanych z kultem religijnym. Forma tej ceremonii narusza prawa o stowarzyszeniach, ponieważ niejednokrotnie przy ceremoniach zbiera się większa ilość ludności z poza grona rodzinnego”. Te same gremia obserwatorów „odnotowywały aktywizację kleru i elementów klerykalnych, szczególnie w dekanacie kolbuszowskim. Proboszcza kolbuszowskiego, cmolaskiego ks. S. Jagłę, proboszcza z Trzęsówki Tadeusza Kuliga karano często administracyjnie, fingowano podłe oskarżenia, rekwirowano im inwentarz, zapraszano na „profilaktyczne” rozmowy do siedziby Prezydium PRN, dokwaterowywano obcych świeckich do pomieszczeń parafialnych zamieszkałych przez księży.

Osobę ks. Józefa łączono z akcją przejęcia w 1969 r. w pobliskiej wsi Werynia, wybudowanego przez tamtejszą społeczność jeszcze w czasach austriackiej niewoli (1911 r.) budynku, by następnie przeznaczyć go „na cele kultu religijnego bądź na punkt katechetyczny”. Wikariusz Józef wraz ze swoim proboszczem ks. Ludwikiem mieli być inspiratorami tego bezprawia. Podobne wydarzenie miało zainspirować w 1978 r. dyr. Wydziału do spraw Wyznań w Rzeszowie Jana Dudę do wysłania do ks. bpa Jerzego Ablewicza  ordynariusza diecezji, skargi na tych dwóch „niesfornych” kapłanów. Obaj księża „inspirowali mieszkańców Kolbuszowej Górnej do zajęcia „obiektu pozostającego pod administracją państwową, dokonali jego przebudowy i zniszczyli p. pożarowy system alarmowy”. Wszystkiego tego miano dokonać „dla potrzeb kolbuszowskiej parafii”. Duda prosił ordynariusza o odpowiedź w sprawie zaistniałych zajść. Ks. bp odpowiedzi udzielił. „Uprzejmie zawiadamiam – pisał ks. bp Jerzy – że ks. L. Curyło i ks. J. Dudziak według ich stanowczego oświadczenia – nie mieli żadnego udziału w zajęciu przedmiotowego obiektu w Kolbuszowej Górnej ani też w jego przebudowie. Dotyczący kapłani poczuli się dotknięci posądzeniem ich o inspirację do działań bezprawnych, gdyż sprawa ta była dokonana bez ich wiedzy. Wierni tej miejscowości, dodawał dalej tarnowski biskup, stojący od dwóch lat bezużytecznie budynek sami niegdyś postawili. W sprawie ewentualnego jego przekazania państwu zajmują stanowisko negatywne i wobec takich faktów kolbuszowscy księża są bezsilni” – konkludował ks. bp Ablewicz. Atakami ze strony władzy zbytnio ani ks. proboszcz, ani jego wikary się nie przejęli. Jako księża robili nadal to, do czego byli przez Pana powołani.

Myślę, że ten spokój i pogodę ducha czerpał ks. Józef z Eucharystii. On żył Chrystusem, Jego miłością, miłość tę wprowadzał do otoczenia. Emanuował radością, która udzielała się innym. Tą radością chciał pozyskać wszystkich i to nie tylko po to, by zjawiali się w komplecie na katechezie. Gdy opuszczaliśmy sale katechetyczną życzył tej radości na resztę dnia nam i naszym Rodzicom, rodzeństwu, kolegom. Taka postawa nie była postawą wyszukaną, na pokaz. Ona musiała mieć swoje źródło. Inaczej nie pulsowałby takim dynamizmem tak podczas katechezy, jak i całej duszpasterskiej posługi. A na duszpasterstwo przez ks. Józefa uprawiane z radością składała się i katecheza, i głoszenie Słowa, i konfesjonał. Zasiadał w nim często wolny od lekcji religii, a także w niedziele i święta. Rozmawiając z kimś mówił mało. Potrafił słuchać, opuszczał nawet powieki przy słuchaniu tak, jakby chciał wzrokiem wewnętrznym odgadnąć myśli i potrzeby duszy swojego rozmówcy. Chciał swoich uczniów dobrze uposażyć na dalszą drogę życia. Choć jako licealiści byliśmy, że tak powiem, w przed progu życia, On posiadający wielkie przymioty umysłu i serca chciał nas w tym duchu wychować. Dlatego kolejne roczniki maturzystów jechały z nim na Jasną Górę, by tam przed Panią i Królową Nieba i Ziemi dziękować i prosić o więcej. Wyjazdy te wielu z nas pamięta a i ks. Józef odnotowywał je rokrocznie w swoich zapiskach. W roku mojej matury (1972) ksiądz zanotował, że było nas przed cudownym Jej obrazem 59 osób. Odnotował tez fakt, że jeden z naszych kolegów Antek M. wstąpił do Seminarium Duchownego. Ubrany był, jak na kapłana diecezji tarnowskiej przystało, zawsze w sutannę. Jedynie podczas tych „kolejowych” pielgrzymek przywdziewał strój „cywila”. W tamtych czasach obawiał się prowokacji. Był zawsze za nas odpowiedzialny. Uwaga ta charakteryzuje cały okres pobytu ks. Józefa w Kolbuszowej.

Dzielił się z nami, jak wspomniałem,nie tylko radością ale i przyjaźnią. Niejeden z nas, absolwentów kolbuszowskiego LO, cenił sobie przez długie lata ten dar przyjaźni. W chwilach trudnych potrafił tchnąć w rozmówcę wiele optymizmu (odwiedzając go w Lubzinie wielu tego doświadczało). Doświadczyłem tego osobiście opowiadając mu, co mnie ostatnimi czasy i z czyich rąk spotkało. Raz jeszcze mogłem od swojego księdza Profesora z lat młodzieńczych usłyszeć „wykład” o sensie ofiary, cierpienia. Dziękuję Ci Księże i za ten drogowskaz.

W czasach kolbuszowskiej posługi miał ks. Józef pokaźny - jak na przełom lat 60/70, kiedy dobrą książkę z trudem się „zdobywało” - księgozbiór. Z tego księgozbioru i ja czasem skorzystałem, tak jak skorzystałem w okresie nauki szkolnej z rekolekcji w Ciężkowicach, na które on mnie i jeszcze kilku licealistów skierował. Wiem, że czynił to prawie rokrocznie i do końca pobytu w Kolbuszowej.

Zaangażowanie ks. wikarego Józefa w dzieło umacniania stanu religijnego i moralnego wiernych, czuwanie nad całokształtem młodego pokolenia sprawiało, że był postrzegany,o czym już wspomniałem, jako wróg systemu zmierzającego do wyrugowania religii i wpływu Kościoła na bieg spraw bieżących.

Uformowany przez dom rodzinny i tarnowskie seminarium kapłan był świadomy zagrożeń, jakie czyhały na młodzież po II wojnie światowej. Wiedział, że jako ksiądz ma prowadzić tych, których przychodziło mu w życiu spotykać, do celu nadprzyrodzonego. Zdawał sobie też sprawę, że działa w realnej doczesności. Ów realizm w wydaniu bezbożnego państwa był widoczny na każdym kroku. O zagrożeniach ze strony „neutralnej światopoglądowo” władzy potrafił śmiało mówić i ostrzegać. Pytaliśmy go w trakcie lekcji o wiele spraw z dorosłością i dalszym życiem związanych. Zawsze wskazywał na wartość życia, na jego świętość. Zależało mu na tym byśmy idąc za głosem Kościoła szanowali każde życie od chwili poczęcia, aż po naturalny zgon.

Widział zło w zachodniej rewolucji zapoczątkowanej przez „dzieci kwiatów”. Konstatowanie przez nich głosu Kościoła, głosu Ojca św. Pawła VI porównywał do spustoszeń moralnych, jakie poczyniły niegdyś rewolucje – francuska czy bolszewicka. On rozpoznawał plany Boże i skrzętnie, po cichu realizował je w czasie posług duszpasterskich, a zwłaszcza w katechetycznym punkcie. Nauczał o Bogu w Trójcy Przenajświętszej Jedynym. O Jego dawnym i nowym Przymierzu z ludźmi. Wskazywał na prawdę Objawiona przez przyjście Syna Bożego na ziemię. Wyjaśniał nam na czym polegały herezje w pierwszych wiekach chrześcijaństwa i do czego doprowadziły schizmy i ruchy reformacyjne w Kościele. Wyjaśniał prawdy wiary świętej, mówił o dogmatach. Nade wszystko dbał i zachęcał byśmy, mimo przeciwności losu, trwali zawsze przy Krzyżu i nauce Chrystusa, jak trwała Jego Matka na Golgocie. W tym znaku Krzyża i trwania przy nim zwyciężymy – zapewniał.

Po przyjściu do Kolbuszowej chciał zapewne nauczać katechezy w szkołach średnich. We wrześniu 1963 roku zapisał entuzjastycznie: „zaczynam uczyć młodzież szkół średnich”. Czynił to do ostatnich dni pobytu na placówce w Kolbuszowej. Wszyscy, którzy na lekcjach religii czy prywatnie spotykali się z ks. Józefem, możemy powiedzieć to co wyraziła Maria Cichoń, dziś będącą profesorem Uniwersytetu w Lublinie: „Miałam okazje uczęszczać na lekcje religii prowadzone przez księdza Józefa w czasie mojej nauki w Liceum Ogólnokształcącym w Kolbuszowej na początku lat 70. ubiegłego wieku (1970-1974). Pamiętam uroczy, szczery, radosny uśmiech z jakim witał nas na dziedzińcu kościoła, przed salką parafialną, w której odbywały się lekcje religii. Czuliśmy się w jakiś sposób osobiście zapraszani i oczekiwani, dlatego też czasami pomimo zmęczenia – religia była bowiem ostatnią lekcją – przemierzaliśmy miasto, by po ok. 15 minutach dotrzeć do położonego na niewielkim wzgórku kościoła i domu parafialnego; zazwyczaj cała grupa docierała na miejsce spotkania z ks. katechetą Józefem. Podziwialiśmy wiedzę naszego Duszpasterza, ciekawe, starannie przygotowane wykłady, docenialiśmy troskę z jaką starał się przygotować nas do wyzwań i zagrożeń ówczesnego, promującego ateistyczne wzorce świata. Ksiądz Józef budził też duże zaufanie, był chętny do osobistych rozmów, co było szczególnie dla nas ważne w klasie maturalnej, kiedy pełni obaw i niepokojów podejmowaliśmy ważne decyzje życiowe, u progu dorosłego życia. Ksiądz Józef pozostanie w sercach i modlitewnej pamięci wielu pokoleń swoich uczniów.”

Rzeczywiście witał nas zawsze z wielką radością. Nie była to udawana radość. Wymownym słowem „wielkie dzięki”, „dziękuje za wszystko” dziękował, choć przecież nic od nas nie otrzymywał. On tylko dawał. Byliśmy biorcami. On co dnia stawał, miał tego świadomość, jakby na polu bitwy. Z żalem mówił o posunięciach władz, które w 1970 r. zdecydowały się użyć siły przeciwko tym, którzy dla tej władzy mieli być politycznym zapleczem. O wydarzeniach na Wybrzeżu powiedział nam tyle i aż tyle. Z nastaniem epoki E. Gierka nastawienia do systemu panującego w kraju nie zmienił. Uznał to za kamuflaż, za posunięcie pozorne , nieszczere a poczynione zmiany za fasadowe.

Tworzył swoja obecnością i duszpasterską pracą żywą tradycję małego miasteczka. Nie miał czasu na drobnostki. W prywatnych jego zapiskach można przeczytać i takie słowa: „Od 12 lat nie mam wolnego dnia w tygodniu. Zawsze ponad 30 lekcji religii.” Zwieńczeniem jego i uczniów katechetycznego trudu były czerwcowe pielgrzymki maturzystów na Jasną Górę. Zachęcał nas do „radykalnego” wyznawania wiary. Radował się z każdego wyboru drogi kapłańskiej czy zakonnej dokonanego przez Jego wychowanków. Posiadał wielkie rozeznanie nie tylko w historii kraju, Europy, Kościoła, czy w tematyce religijnej. Nie obce mu były zagadnienia z dziedziny psychologii czy pedagogiki. Wiedzę nabytą podczas swoich filozoficzno-teologicznych studiów uzupełniał także z książek które skrzętnie gromadził.

Dziękując Bogu i swojemu Patronowi za lata pobytu w miasteczku nad Nilem, opuścił Kolbuszową. Takim, jakim dał się nam poznać był także i w Lubzinie. Odwiedzałem go na tamtejszej parafii niejednokrotnie, sam bądź z Żoną. Cieszył się z tych wizyt. Mówił, że „wpadają” tu często okazyjnie, „po drodze” inni byli wychowankowie. Ogromnie cieszył się z naszych sukcesów, smuciły go niepowodzenia, czy ludzkie tragedie. Przytoczę tu słowa zakończenia ostatniego listu, jaki w 2014 r. otrzymałem od ks. Józia: „Serdecznie Cię pozdrawiam, Romusię, Dzieci. Z darem pamięci w modlitwach. x. Józef”. Dziś słowa te odczytuję jako pożegnanie. Tylko, że pamięć w modlitwach o Nim już tylko jest moim obowiązkiem.

 

             Myślałem o tym kapłanie, gdy 10 listopada razem z dwoma innymi jego wychowankami Jerzym i Antonim, jechaliśmy samochodem do Pasierbca na ostatnie z nim pożegnanie. W trójkę zdawaliśmy sobie sprawę, że odszedł od nas wspaniały człowiek. Choć nie było go w Kolbuszowej od 35 lat, to jednak sporadycznie tu przyjeżdżał udzielać swoim wychowankom sakramentu małżeństwa, odprawiać Msze św. podczas koleżeńskich, rocznic owych spotkań klasowych absolwentów. Jednym słowem wciąż był i jest obecny w sercach i umysłach wielu z nas byłych jego uczniów, rozproszonych po całym świecie.

Obrzędy pogrzebowe odbywały się w kościele  w Lubzinie już 9 i 10 listopada.         Oprócz wiernych z parafii, którym do 2006 pełnił kapłańską i proboszczowską posługę i pośród których dalej pomieszkiwał, wzięło w nich udział wielu mieszkańców byłej, rozległej kolbuszowskiej parafii. Należy dodać, że będąc w Lubzinie sprawował m.in. godność wicedziekana ropczyckiego, następnie wicedziekana   Pustków – Osiedle. Był też dekanalnym wizytatorem nauki religii, diecezjalnym duszpasterzem kobiet i honorowym Kanonikiem Kapituły Kolegiackiej w Bochni.   Jednak i jego rodacy – mieszkańcy Pasierbca chcieli swojego rodaka, syna ich ziemi godnie pożegnać. I on chciał pośród nich spocząć.„Wracał” więc ks. Józef w asyście wozów drużyn OSP z parafii lubzińskiej. Po  wjechaniu do granic rodzinnej parafii strażacy sygnałami syren oznajmiali, że zgodnie ze swoim życzeniem, ich ziomek wraca do Pasierbieckiej Matki Bożej Pocieszenia, u której zapewne wymodlił sobie kapłańskie powołanie i która go prowadziła po ścieżkach życia. Swojej Matce, swojej rodzinnej ziemi i powołaniu był wierny. Wspaniałą cecha ludzi powołania jest to, że utożsamiają się z tym co robią. Ks. Józef z kapłaństwem, z powierzonymi jego pieczy wiernymi i z rodzinną ziemią utożsamiał się bez reszty. Mówili też o tym podczas Mszy św. pogrzebowej zarówno ks. bp Stanisław Salaterski, jak i  inni księża słowem żegnający swojego konfratra. Ks. bp wskazał jednoznacznie, że ta modlitewna służba ks. Prałata Dudziaka, pełna pokory, życzliwości i delikatności w stosunku do innych miała źródło w świątyni pasierbieckiej i w tutejszym sanktuarium Maryjnym. Ks. Józef był lubiany przez swoich parafian w Lubzinie. Z szacunkiem, życzliwością i miłością się do niego odnosili, oblegali jego konfesjonał. „Wdzięczność nie umiera szybko” – kończył swoja homilię Celebrans.

Na koniec Mszy św. pogrzebowej ks. prałata Józefa pożegnali jeszcze księża: ks. Kazimierz Pach z Kamienicy, ks. Ryszard Pietrasik proboszcz Lubziny oraz w imieniu rodziny Dudziaków i Gózików ks. Ryszard Gózik. Pierwszy z nich wskazał, że Miłosierny, bogaty w Miłosierdzie Bóg nie poskąpił bogatych darów rodzinie ks. Józefa: bogactwa główne, które stały się udziałem tej rodziny to stałość w wyznawaniu wiary w Trójcy Przenajświętszej Jedynego, pobożność, sąsiedzka zgoda i koncyliaryzm społeczny, dar leczenia ludzi i pomocy w chorobach. Przypomniał, że upodobanie u Pana znalazło czterech przedstawicieli rodu, którzy zostali księżmi. Cechą ich wspólną była pobożność, pracowitość, wysoko dzierżyli sztandar Chrystusowego kapłaństwa.

Od kursowego kolegi  z tarnowskiego Seminarium ks. Kazimierza zebrani na Eucharystii mogli się dowiedzieć o wielu intelektualnych i duchowych cechach kapłana, którego przyszło im pożegnać. Sakrament kapłaństwa i możliwość służby bliźniemu nie pozwalały – zdaniem mówcy -  ks. Józefowi na żadne uchybienia. Nie przywiązywał się do dóbr doczesnych. W mowie, obejściu i zachowaniu zawsze był ascetą, a w pracy duszpasterskiej troszczył się o ludzi, o ich dusze, o ich zbawienie. Leczył dusze pociechą, optymizmem. Takim jakim mówca zapamiętał tego luminarza nauki w seminarium: uśmiechniętym, dziękującym wielce wszystkim za wszystko, otwartym, pozostał ks. Józef do końca swojego życia. Nic też dziwnego, że i u tych, którzy pamiętają go jeszcze z czasów kleryckich – mówił dalej – mimo żalu po zgonie swojego kolegi, jest też i to przeświadczenie, że ks. Józio poszedł do Boga po nagrodę i będzie się wstawiał za żyjących tarnowskich kapłanów, za tarnowską diecezję.

O takie orędownictwo u Stwórcy upraszał swojego poprzednika na lubzińskim probostwie ks. Ryszard Pietrasik. Dziękował Bogu za dar posługi ks. Józefa w tej parafii, posługi przepełnionej miłością, umiejącej w każdym człowieku dostrzec dobro. Wyrażał mówca wdzięczność za wszystko, co dla chwały Bożej i zbawienia dusz ludzkich poczynił jego poprzednik. Wskazał na cierpienie w chorobie, przez które ks. prałat przechodził. Znosił je cicho, w pokorze i też tak cicho, w pokorze serca odszedł do Ojca niebieskiego, do Pana Jezusa i Jego Matki. Odszedł ze słowami zapisanymi w swoim testamencie: „Jezu każ mi przyjść do siebie. Matko Przenajświętsza przyjmij mnie do siebie za sługę swego w Niebie”. Zapewniając o modlitwie za spokój duszy ks. Józefa, aktualny lubziński proboszcz, w imieniu swoim, ks. wikarego i swoich parafian wyrażał przekonanie, że ks. Józef nadal z nimi pozostanie tak, jak oni zachowają go w sercach i pamięci.

Na głębię życia religijnego, tak bardzo charakterystycznej cechy u zmarłego wskazał ks. Ryszard Gózik. W rodzinie i wśród bliskich zapamiętano ks. prałata – z czym wszyscy się zapewne zgadzamy – jako człowieka radosnego i zawsze z różańcem w ręku. Tą różańcową modlitwą wyrażał wdzięczność Pasierbieckiej Pani za każdy przeżyty dzień, za ludzi, których przychodziło mu spotykać. Ogarniał swoim dobrym sercem rodzinę, znajomych, sąsiadów. Za to, że był w tych kręgach ideałem i wzorem kapłaństwa, za dar modlitwy tak pomocnej w różnych życiowych sytuacjach – także w chorobie – dziękował zmarłemu. Ks. Ryszard. Podziękował też wszystkim: ks. biskupowi Stanisławowi, dziekanowi, proboszczowi, delegacjom i pasierbieckim wiernym za tę ostatnią posługę ulubionym zawołaniem zmarłego swojego kuzyna. „Wielkie dzięki!”

W podobnych słowach przemówił też do zebranych w sanktuarium maryjnym w Pasierbcu proboszcz i kustosz tego pielgrzymkowego miejsca ks. Józef Waśniowski. Zaprosił też wszystkich po obrzędach pogrzebowych na ciepły posiłek do tamtejszego, pięknego i okazałego Domu Pielgrzyma.

Ks. Józef spoczął na cmentarzu parafialnym w Pasierbcu w rodzinnym grobowcu. Zakończyło się ostatnie jego pożegnanie przez wielu spośród tych, którzy znali swojego kapłana, duszpasterza, spowiednika, katechetę, którzy go cenili, szanowali, którzy pozostali jego dłużnikami.

 W modlitewnej zadumie, w hołdzie wdzięczności, u jego grobu zapaliłem trzy znicze. Jeden od Romy – mojej Żony, drugi ode mnie. Oboje byliśmy jego uczniami. Oboje pamiętamy, że dzięki niemu żeśmy się poznali. Trzecie światło zapaliłem w imieniu moich klasowych koleżanek i kolegów, uczennic i uczniów kolbuszowskiego LO z lat 1968-1972, dla których ks. Józef był Profesorem, Kapłanem, Przyjacielem oraz w imieniu Pana dra Mieczysława M., który mi, będącemu w owe dni w szpitalu, na ten pogrzeb, udzielił przepustki.

Księże Profesorze, Wychowawco, Przyjacielu – odpoczywaj w pokoju czekając na zmartwychwstanie w Panu, w którym nadzieję pokładałeś i tak gorliwie Mu służyłeś.

Prof. dr hab. Jan Konefał


Starostwo Powiatowe w Kolbuszowej

  ul. 11-go Listopada 10
       36-100 Kolbuszowa
           
        NIP: 814-15-73-682
 REGON: 690581382

Informacja:

tel:  17 744 57 71,
      17 227 58 80
fax: 17 227 15 23

Godziny otwarcia urzędu:

            poniedziałki - 8:00 - 16:00

 od wtorku do piątku - 7:30 - 15:30


© 2015 - Powiat Kolbuszowski
Realizacja: Ideo